środa, 29 maja 2013

Holandia i MM Upgraded

Ze snu wyrwał mnie bezlitośnie dzwoniący telefon.

    -"Ania? Słuchaj, masz dwie godziny na zjawienie się w Strykowie, stamtąd zabierze cię mój znajomy, bo on jedzie już dziś!"
    -"Aaale... jest poniedziałek...?"
    -"Wiem wiem, miał jechać we wtorek bądź środę, ale zmienili mu trasę. Ogarniesz się w dwie godziny?"

Niezbyt ogarniając rzeczywistość rozłączyłam się i padłam na poduszki.
Dopiero po chwili dotarł do mnie fakt, że to nie sen.
"Kurna."


Nigdy nie pakowałam się w większym chaosie. Na szczęście część rzeczy już wcześniej naszykowałam, co zaoszczędziło mój czas. Wybiegłam z domu niczym struś pędziwiatr i w rekordowym czasie odwiedziłam bank, kantor, Biedronkę, co chwilę wydzwaniając do Damiana z pytaniami odnośnie dojazdu do Strykowa (który ciągle mylił mi się z Sieradzem). Brat na szczęście zlitował się nade mną i w międzyczasie przygotował mi obentou pełne wyśmienitych naleśników z bananami i czekoladą. Zabrałam pakunki i wystrzeliłam na dworzec autobusowy.
Tam, szczęśliwie, czekał na mnie busik. Ledwo zdążyłam kupić bilet i ruszyliśmy w trasę. Tyle myśli kłębiło mi się w głowie że koniec końców nie pamiętam niczego, jedynie migające za oknem samochody i tabliczkę z przekreśloną nazwą Łódź.


Wysiadłam tam, gdzie wysiąść miałam, przysiadłam na kamieniu na parkingu i czekałam. W międzyczasie jeden pan kierowca tira, który zatrzymał się na zakupy w pobliskim TESCO, podszedł do mnie i spytał się, czy nie "strajkuję"... cokolwiek to oznaczało >_>



W końcu nadjechał pan Radek, wielką białą chłodnią Renault. Wdrapałam się do kabiny tira i od razu wjechaliśmy na drogę. Najpierw jednak odwiedziliśmy Konin (chyba dobrze pamiętam?) w celu załadunku tira - puste skrzynki po winogronach :P. Stamtąd już prosto autostradą na Niemcy.
Podróż wspominam bardzo miło, pomijając trzy posiekane wręcz dziki leżące na drodze o_O Dość nieprzyjemny widok.


Ogromne pola rzepakowe i lasy wiatraków, wielka autostrada niemiecka, pan chodzący z plakatem "Jesus Christ-cośtam-po-niemiecku", polowanie na pusty parking wzdłuż autostrady, zapoznanie się z językiem użytkowników CB radia - to wszystko i rzeczy, o których nie wspomniałam, zostaną głęboko w mojej pamięci.


Minęła równo dwunasta dnia następnego, gdy przekroczyliśmy granicę holendersko-niemiecką. Niestety panu Radkowi prawie skończył się czas pracy i musiał zjechać na 9-godzinny postój. Nie chciałam czekać bezczynnie, więc przez CB radio poszukiwaliśmy polskich kierowców jadących na Utrecht, i cudnym zrządzeniem losu znalazł się jeden rodak, który przystanął chwilę wcześniej na tym samym parkingu :) Pożegnałam się z panem Radkiem i przeskoczyłam do tira prowadzonego przez pana Adama. Droga minęła nam bardzo szybko, i już o 14:00 wysiadłam na stacji benzynowej  przy zjeździe nr 28 autostrady A27. I proszę, nieopodal stała  fabryka V&D, okolica doskonale mi znajoma, wystarczyło 20 minut wolnym spacerkiem...


Śmieszne, jak dokładnie potrafię zapamiętywać imiona, numery i mało ważne szczegóły w takich momentach. A daty kolokwiów jak na złość wypadają mi z głowy.



 ***

Dużo emocji. Szczęście, strach, niepewność.
No ale to już zachowam dla siebie.

***


Co do treningów - poćwiczyłam trochę w Nieuwegein we wtorek, prawie od razu po przyjeździe i przed obiadem. Krótko, bo zaatakował mnie i Cyriela deszcz <no tak, Holandia, nie spodziewałam się niczego innego>, ale jednak. I choć trening był lekki, a ja zmęczona strasznie i głodna, to zrobiłam dużo, o wiele więcej niż byłam zdolna skoczyć w grudniu.


W środę pojechaliśmy do Utrechtu, w celach treningowo-zakupowych. Padało tylko rano, więc wszystko zdążyło już podeschnąć gdy dojechaliśmy na miejscówkę. Wiele podejść do palm spinów, trochę flow, bardzo udane wbity na murki. Dziwna beztroska. Dużo nakręconych skoków, może coś nada się do samplera.


Czwartek cały deszczowy, za to w piątek potrenowałam przyzwoicie na zajęciach 3run N'ein w Merwestein, prowadzonych przez Cyriela. Podczas pierwszych dwóch godzin pomagałam ogarniać dwie młodsze grupy i robiłam zdjęcia, ale aktywnie skakałam już z grupą trzecią, najstarszą. Bardzo było mi miło, gdy podeszła do mnie jedna dziewczyna z prośbą o wytłumaczenie kilku rzeczy. Z jednej strony zdziwiłam się, bo to samo mógł wytłumaczyć Cyriel, po holendersku, a mimo to dziewczę wolało wysłuchać mnie. I do tego z ognikami w oczach. "Długo trenujesz? Skąd jesteś? Jesteś dobra! Jak super widzieć skaczące dziewczyny". W takich momentach przypomina mi się moje pierwsze OZT, gdy to ja byłam pod wrażeniem innych traceuses, sama ledwo początkująca. Informacje od nich chłonęłam jak gąbka, w końcu skoro One potrafią, to ja też jestem w stanie... Hah, co to się dzieje w tych kobiecych głowach. Tyle niepewności, i na co to komu?

Po zajęciach i uprzątnięciu sali pojechaliśmy na noc do Dennisa, niechcący trafiając na jego imprezę urodzinową. A stamtąd w trójkę rano na event. Co do samego wydarzenia...


***



Munki Motion UPGRADED


Byliśmy na miejscu już koło 12:00. Zlot miał miejsce w miejscowości Velserbroek, nieopodal Haarlem i Amsterdamu. Istny raj wybudowany na terenie skateparku! Do dyspozycji rozległe rusztowania, drewniane skrzynie i dwa auta. Piękne, poobijane auta, po których skakałam jak dzika. W końcu mogłam to robić bez obaw ^^


Strasznie ciężko mi było się przełamać na początku. Co się rozgrzałam, to schodziłam na pobocze i zamieniałam się w obserwatora. Po przeskanowaniu wzrokiem całego towarzystwa doszłam do wniosku, że jestem jedyną reprezentantką płci pięknej, co ani trochę nie dodało mi otuchy. No ale nikt nie mówił, że spotkam jakiekolwiek inne traceuses.
Ignorując obecność kamer (podobna sytuacja miała miejsce podczas otwarcia sali 010 Trickz w Rotterdamie, co opisałam >TU<) zaczęłam okrążać miejsce, dogrzewając się lekkimi skokami tu i tam. W pewnym momencie dopadłam rusztowania, gdzie powciskałam kilka muscle upów i pokombinowałam z flow. I wtedy zauważyłam Precka - z rurki na rurkę, na równi choć nisko ziemi. Trochę powątpiewając skoczyłam... i doleciałam jedną nogą, drugą mając tuż za pierwszą. Zmierzyłam odległość - 9 i 1/3 stopy. I nie odpuściłam, póki go nie ustałam. Wiele prób, ale dałam radę, z czego byłam niesamowicie szczęśliwa! Cóż, nie ukrywam faktu iż boję się precków na barierki. Ogólnie boję się barierek.
Do teraz zastanawiam się, kiedy zaczęła zbierać się wokół mnie grupka małych, na oko 12-14 letnich początkujących traceurów. Większość to dzieciaki z okolicy, oraz kilku młodszych braci starszych 'wyjadaczy'. Tak bardzo skupiłam się na skoku, że zdziwił mnie aplauz wygenerowany przez ten mini tłum. Że z tylu osób zdecydowali się obserwować właśnie mnie... może nie widzieli wcześniej trenujących dziewczyn? Nie traktowali mnie jako jakiejś anomalii, jednakże wzbudzałam widoczne zainteresowanie. W sumie miło mi się z nimi rozmawiało :)


Około 14:00 pojawiła się także jedna traceuse. Przywitałam ją z uśmiechem, ona też była ucieszona moją obecnością. Od tego momentu grasowałyśmy po skateparku niczym dwie przyczajone tygrysice, atakując te mniej zaludnione miejscówki.Uśmiałyśmy się niesamowicie skacząc po autach i wymyślając dziwne przejścia między rusztowaniami. Niestety, tak jak Caitlin niezauważalnie przybyła, tak szybko pojechała, i znów zostałam jedyna na placu boju.


I wtedy przestało mi to przeszkadzać. Kamery, aparaty? Niech sobie będą, mnie nikt nie nagrywa a robienie komuś za tło mi nie szkodzi. Ludzie? Nawet lepsi tacy, niż przypadkowi przechodnie. Duży tłum na miejscówce? Mam głos, wystarczy się spytać kto teraz skacze i wepchnąć się w kolejkę.
I śmieszne, że potrzebowałam dwóch lat na dojście do takich wniosków. A tak to w głowie tyle niepewności... i znów, na co to komu?

Nie rozpisując się więcej - trochę zdjęć i film z wydarzenia.


(tu widać mnie na zdjęciu jak się dobrze przypatrzeć)


Łącznie mój trening tego dnia trwał 10 godzin. Do domu wróciłam wraz z Cyrielem koło 23, totalnie wyczerpana. Kolejnego dnia nie mogłam się ruszyć, sparaliżowana przez zakwasy. Piękne uczucie.

I taka ciekawostka... pogodynka straszyła, że sobota 18 maja będzie bardzo deszczowa.
Nie spadła ani jedna kropla, a słońce trochę przypiekło mi szyję.
Nadal czekam  na dzień, w którym prognoza pogody będzie pokrywała się ze stanem rzeczywistym, i nie będzie to zasługą przypadku ;P




2 komentarze:

  1. SPONTAN!
    Fajnie tak dostać telefon i zacząć się ogarniać, nie wiedząc gdzie jest góra, a gdzie dół :)
    ->Do eventu:
    Serio myślałem, że na takich imprezach jest znacznie więcej osób. Chyba, że zdjęcia kłamią i akurat jest moment gdzie jest w miarę luźno... ;)

    Chciałbym słyszeć od większej ilości osób: "Kolejnego dnia nie mogłam się ruszyć, sparaliżowana przez zakwasy. Piękne uczucie."

    To jest takie.. fajne, gdy ktoś przyjdzie na trening i ćwiczy z Tobą cały dzień, po jakimś czasie wiedząc, że już pierwszy zapas energii dawno się wyczerpał, ale mimo to nie poddaje się mówiąc: "Dobra, starczy.. Idę do domu."

    Takich ludzi cenię i do nich mam szacunek. Bo łatwo jest powiedzieć, że już koniec. Tacy ludzie mnie motywują i z takimi chętnie ćwiczę.
    To jest również jak takie, na przemian dawanie sobie energii. Czasami jest tak, że sami się poddajemy, a druga osoba potrafi zmotywować do dalszej pracy. A czasami jest na odwrót.

    Fajnie, że masz progres w preckach :)
    Ale muscle up'y ćwiczyć trzeba, dobrze o tym wiesz!!!! Siła i pewność ruchu to podstawa. Obie przychodzą z czasem, o ile czasu nie spędzamy na całodniowym kanapowaniu :P Pełen pozytyw :)

    Czekolada>Mango

    Dałem "Anonimowy", ale mój komentarz jest w zasadzie jak czytelny podpis ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz Emilu :3
      Zdjęcia kłamią, naprawdę nie oddają klimatu eventu i mnogości ludzi. Było jak w mrowisku :)

      Takie wydarzenia rządzą się trochę innymi prawami, choć masz rację co do tego: "pierwszy zapas energii dawno się wyczerpał, ale mimo to nie poddaje się mówiąc: "Dobra, starczy.. Idę do domu."". Szkoda, że często ludzie czując pierwsze zmęczenie odpuszczają, zmieniają szybko miejscówki bądź całkowicie kończą trening.

      A progres jest nie tylko w preckach, choć ręce jak na złość wydają się opierać treningom :( Ale nie zjem rodzynek, o nie >D Wygram zakład ;P

      Usuń