sobota, 30 czerwca 2012

Wakacje!

Wszystkie zaliczki na zloty wpłacone, torba spakowana, bilet lotniczy jest - oto zaczynam wakacje!

Moje plany są bardzo obiecujące i mocno parkourowe. Najpierw 3 dni będę trenować we Wrocławiu i wyjadać lodówkę zaprzyjaźnionej traceuse Izabelli, potem półtora miesiąca spędzę w Holandii, pracując i trenując kiedy tylko mogę, następnie wraz z moim chłopakiem przylecę do Polski na dwa zloty: OZT (Ogólnopolski Zlot Traceuses) oraz PZP (Północnopolski Zlot Parkour). A potem Cyriel wróci do Holandii i przede mną zostanie cały wrzesień wolnego, co wykorzystam iście treningowo i może tripowo ;) Choć dokładnych planów na wrzesień jeszcze nie mam.

Nie będę wtedy pod stałym kontaktem, ale postaram się pisać co jakiś czas posty, bo już teraz wiem że wiele, oj wiele będzie się działo ;D


Ze spraw aktualniejszych, powoli zaczynam realizować mały-wielki projekt. Zajmie trochę czasu, ale na razie wszystko idzie ku dobremu ;D Coby nie speszyć szczegóły ujawnię później, gdy już wszystko będzie wskazywało na sukces :)


sobota, 16 czerwca 2012

Biegnij.

Odłożyłam książkę na bok, przeciągnęłam się niczym dziki serwal i spojrzałam na zegarek. 21:00 - już czas. 
  Będąc już ubrana w mą nocną kreację (potocznie zwaną dresami) wykonałam kilka energicznych ruchów rozgrzewających ospałe mięśnie i zajrzałam do pokoju Ojca. Brat w charakterystycznym dla niego skupieniu oglądał program naukowy o budowie zegarków szwajcarskich, Tata natomiast drzemał na łóżku, udręczony ciągłym zmaganiem się z bólem pleców. Piękne to uczucie, obserwować drogie ci osoby, podczas gdy nie są tego świadome i zachowują się naturalnie… Przepełniona dobrymi myślami i rozgrzana w ciszy wyszłam z mieszkania.
Pierwszy, drugi, trzeci schodek…
Dziesiąty,
Piętnasty,
Dwudziesty siódmy i… ostatni.
Przede mną tylko drzwi od klatki schodowej – mój wieczorny Bal czas zacząć.

Ciepłe, słodkie niczym czerwone poziomki powietrze nocy wdarło się do mych nozdrzy, umysłu, otoczyło me ciało niczym najlżejsza jedwabna tkanina. Jasne niebo oświetlało okolicę, zachęcając do odkrywania jej nowych tajemnic. Ruszyłam przed siebie lekkim truchtem, skręcając w coraz to nowsze uliczki. Nagle z klatki mijanego bloku wybiegł młody mężczyzna, tak jak ja czerpiąc garściami z uroków wiosennej  nocy. Nie zastanawiając się dług
Słońce powoli ustępowało, oddając władzę swemu bratu, Księżycowi. Soczysty, zielony dzień przeradzał się w eteryczną, nieprzeniknioną noc.
Odłożyłam na półkę powieść Alberta Camus. Wstałam i przeciągnęłam się niczym dziki serwal, przetarłam oczy i spojrzałam na zegarek. Godzina dwudziesta minut siedem – już czas.

Lekkie rozleniwienie rozpłynęło się bez śladu. Błyskawicznie się przebrałam: dresy zastąpiły spódniczkę, bluza i T-shirt posłużyły za wieczorną odmianę koszulki, arafatka szczelnie otulająca mą szyję odwracało, pobiegłam za nim, starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Jako, że owy osobnik biegł spokojnie, mogłam bez problemu za nim podążać, oddając się jednocześnie kontemplacji nad otoczeniem.
Miasto przecie to piękny twór człowieka, stworzony dla drugiego człowieka. Niesamowite jest również przenikanie się świata natury i ludzi – jakże wspaniałą rzeczą jest bieg prostą, asfaltową alejką, obsadzoną po całej długości szumiącymi drzewami!
Bezimienny skręcił w stronę parku. Odbiłam w przeciwną stronę, tym samym kończąc owe przedziwne spotkanie dwóch samotnych dusz. Dobiegłam do nowo odkrytego miejsca, gdzie mogłam bezpiecznie poćwiczyć kilka nowych ewolucji. W przypływie energii wdrapałam się na wysoki mur, usiadłam na nim i spojrzałam z góry na ciche alejki, opustoszałą ulicę, na nielicznych przechodniów nie zdających sobie sprawy z mojej obecności  i na drzewa, te piękne drzewa stojące dostojnie w zimowych jeszcze szatach.

Świadomość mijającego nieuchronnie czasu zmusiła mnie do zejścia z wygodnego miejsca. Czas wracać do domu, do Ojca i brata, do codziennych rozterek i uśmiechów.

I jedynie drzewa pogrążone w wiecznej ciszy obserwowały, jak zamykają się za mną drzwi od mieszkania.

środa, 6 czerwca 2012

Tymczasowo nie istnieję.

Studenckie obowiązki przygniotły mnie swym ogromem, System Eliminacji Studentów zwany potocznie SESJĄ uruchomiony, nic tylko się uczyć.

Mój i tak już osłabiony układ odpornościowy wziął i się zepsuł, także od zeszłego piątku jestem trawiona przez gorączkę. No życie. Stres robi swoje, mój antywirus siada -_-

Jednak co dzień robię ABS i trzaskam 50 pompek. Ludzie się pytają - czemu tak mało? Odpowiadam: bo tak. Nie chcę się zasiedzieć przez tą chorobę, ale rekordów też bić nie będę, nie chcę się zmęczyć, przegrzać i bardziej zachorować.

Tęsknię już za lipcem, Wrocławskimi dachami, Izą i gyrosem, nie mogę się doczekać lotu do Holandii. To będą wspaniałe wakacje, obfite w treningi, zloty i progres ^^ Oczekujcie więc ciekawych wpisów :)




Tak więc... do końca sesji tymczasowo nie istnieję dla świata, a po sesji wyskaczę się za wszystkie czasy.