piątek, 2 listopada 2012

010 Trickz i Amsterdam.


Ładna pogoda za oknem. Przyjemnie chłodno, lekki wiatr porusza liśćmi drzew, nie pada.
Tylko zabójcze zakwasy powstrzymują od wyjścia na trening.

W minioną sobotę miałam okazję pojechać do Rotterdamu na otwarcie miejsca, jakim jest 010 Trickz. Mój opis nie oddałby wspaniałości tego obiektu, dlatego zachęcam do obejrzenia dwóch filmików nakręconych właśnie na tym otwarciu:

http://www.youtube.com/watch?v=qLo-H48v2zw
http://www.youtube.com/watch?v=Tvu87Om-6qA

oraz zapowiedź stworzoną przed dniem otwarcia:


To tak ogółem, a teraz powiem o swoich wrażeniach.

Jestem trudnym przypadkiem, bowiem lubię trenować z innymi.
Ale tylko wtedy, gdy liczba osób nie przekracza liczby 10.
I wtedy, gdy miejsce jest wystarczająco duże dla nas wszystkich.
Oraz gdy to naprawdę trening, a nie luźne spotkanie w celach takiego czy innego "popisu".

W innych sytuacjach czuję się bardzo niekomfortowo. Tak też było wtedy :/ około 60. osób zgromadzonych na otwarciu, wszędzie kamery, w powietrzu czuć spinę i atmosferę typu kto zrobi więcej. Spłoszona rozgrzewałam się w kącie, skacząc coś czułam wzrok innych na sobie. Strasznie krępujące, ale da się przyzwyczaić. Na szczęście pod koniec atmosfera się rozluźniła :)

Z dobrych rzeczy: powoli nabieram pewności w lazy. Właśnie tam przeskoczyłam (bez asekuracji, całkiem sama) dość wysoki jak dla mnie drążek, sięgający mi lekko pod biust. Kto mnie zna ten wie, jak bardzo swojego czasu bałam się robić jakiekolwiek rzeczy na drążkach ;)

Zrobiłam też prawdziwego swing gainera :) bez żadnych materacy, na podłogę. I dwa muscle upy, choć przy tym nabawiłam się pokaźnego siniaka -.-" Muszę dopracować technikę, bo kiedyś się przy tych muscle upach zabiję. Odnowiłam też sobie ból w prawej kostce, nadal nie wiem co sprawiło, że mnie boli. Ciągnie się to już od 2 tygodni :<


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wczoraj wieczorem pojechałam z Cyrielem do Amsterdamu na 2 godziny dzikiego buszowania po przecudnej sali akro. Było tłoczno, choć tym razem mi to nie przeszkadzało. Poćwiczyłam swing gainery aż mi znów skóra zeszła ze środka dłoni (rany jakby mi ktoś ręce przebił :P ), potem zrobiłam backflipa i w tymże pięknym stylu załatwiłam sobie ponownie kostkę. Z pomocą przyszedł Cyriel, sprawnie mi ją usztywniając bandażem.

Gdy ból przeszedł skupiłam się na dive kongach, coraz ładniejsze mi wychodzą. Za to double kongi to totalna porażka, za każdym razem lądowałam prawie że twarzą na ziemi.
Pod koniec ćwiczyłam sideflipy. Najpierw rolowałam nad wielką materacową kostką, potem starałam się coraz rzadziej ją dotykać. Gdy już wiedziałam, co się dzieje z moim ciałem, przeniosłam się na miejsce gdzie skaczą sobie trickowcy... i koniec, zastój, strach przed upadkiem. Z każdym nieudanym podejściem coraz bardziej się na siebie wściekałam za bycie tak skrajnie strachliwą istotą... całe szczęście, że luby zauważył rosnącą nade mną burzową chmurkę i przybył z pomocą, która okazała się strzałem w dziesiątkę - ustawił cienki materac - kostkę na mojej drodze, którą miałam przeskoczyć sideflipem. Czyli jak wcześniejsze rolowanie, ale bez rolowania... I się udało!

Po kilku próbach zaczęłam lądować na nogi. ah, to uczucie, gdy coś mi w końcu wychodzi ;)
Dużo jeszcze treningu przede mną, ale ciągle mam szansę wygrania zakładu o to, że w nadchodzące wakacje będę w stanie zrobić sideflipa na dworze ;D












1 komentarz:

  1. Swing gainery, backflipy, side'y, dive i double kongi... Yumi, jesteś tam tak krótko, a już Cię nie poznaję :P

    OdpowiedzUsuń