czwartek, 28 marca 2013

Hello Spring'13


Leżę w łóżku, strasznie rozchorowana, z każdym kaszlnięciem wypluwając płuca, a kot leży mi na klatce piersiowej i co przeniosę na poduszkę obok, to wraca. Ot, coby tradycji stało się zadość...

Lecz nie żałuję wyjazdu, ani trochę. Nazwa zlotu w tym roku nie za bardzo miała coś wspólnego ze stanem faktycznym. Zamiast powitania wiosny była to raczej kolejna próba pożegnania zimy. Mimo tego wyjazd zdecydowanie zaliczam do udanych!


Zauważyłam, że ostatnio uporczywie wybijam się z przyjętych norm. Tak i teraz, choć miałam jechać razem z łódzką ekipą w piątek rano pociągiem, do Poznania wybrałam się już w czwartek, wraz ze znajomymi.
Wieczór minął nam na intensywnej rozmowie i konsumpcji przepysznego domowego miodu pitnego.
Piątkowy poranek był bardzo leniwy - cóż, jak się chodzi spać o 5 nad ranem...
Ewa z Arturem odwieźli mnie do Galerii Stary Browar, gdzie czekała na mnie Iza z AOT'ami. Zabrała mnie do hostelu Melange, gdzie zbierało się coraz więcej zlotowiczów. Miło jest widzieć tyle znajomych twarzy w jednym miejscu, przywołuje to dobre wspomnienia :)

Do wyjścia na ściankę wspinaczkową było dość dużo czasu, więc zdecydowałam się z Izą wybrać na polowanie. Ustrzeliłyśmy przepysznego gyrosa, zaiście królewskiej wielkości i o wybornym smaku. Z herbatą gratis! Myślałam, że nic nie przebije wrocławskiego gyrosa, a tu taka niespodzianka ;P Objedzone po brzegi poturlałyśmy się z powrotem do hostelu, po drodze gubiąc w galerii (do teraz nie ogarnęłam gdzie i co tam jest, labirynt!).

Spotkanie organizacyjne przeszło w miarę sprawnie, a po nim wraz z moim plecakiem wymaszerowałam na ściankę. Było tam tłoczno z racji małego pomieszczenia i dużej liczby osób, ale dało się ćwiczyć (pomijając fakt, że ludzie salcący nagminnie wchodzili w slackline szczególnie gdy na nim balansowałam >.> ). Po rozgrzewce zaatakowałam wraz z Izą pochyłą ściankę. Skubana była ciężka do zdobycia. Następnie męczyłam slacka do zmęczenia nóg, Nie miałam jakiegoś dużego doświadczenia, to też moje spacery po taśmie kończyły się często po kilku krokach, przynajmniej na początku. Jednak po kilku(nastu/dziesięciu) próbach szło coraz lepiej. To naprawdę wciąga, chciałabym częściej się wybierać na slackline :3 Pod koniec, gdy większość osób pojechała na inną salkę, wspięłam się do samego końca pionowej ścianki. Dłonie wprawdzie mówiły co chwila wyraźne "NIE MA TAKIEJ OPCJI" poprzez ból w miejscach
gdzie zginają się palce, ale dałam radę.


Razem z Emilem, CodiXem i Muńkiem rezygnowaliśmy z sali gimnastycznej tego dnia. Była możliwość trenowania od 21 do 5 rano ale byliśmy już tak zmęczeni, że wróciliśmy do domu Muńka, który to nocował nas podczas zlotu (za co cała Łódzka ekipa jest mu wdzięczna.) Mimo syberyjskich temperatur ostatniej nocy było naprawdę zacnie. A jedzenie było wspaniałe! (naleśniki i jajecznica <3)

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie, by po 10:00 być w parku Cytadela. Na dziś zaplanowane były  challenge, których zbytnio nie ogarnęliśmy, bo nie stworzyliśmy grupy. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Wraz z Muńkiem, łódzkimi traceurami i Izą oddaliliśmy się od reszty i pobawiliśmy się chwilę na drążkach. Udało mi się zrobić kilka muscle upów, choć nie tak ślicznych jak te Izy >.> Po niedługim czasie przenieśliśmy się na kryty przystanek przy ulicy Kurpińskiego. Stojąc tam w słońcu było naprawdę ciepło. Niestety w części z murkami wszystko było ocienione, i szybko zaczynałam się trząść z zimna. Teraz jak tak myślę, musiało to komicznie wyglądać, gdy co chwilę skakałam po murkach, wybiegałam na słońce, wracałam na murki, wybiegałam na słońce...


Uwielbiam trenować z Izą. Ogólnie, z dziewczynami. Niesamowite, jak można się motywować nawzajem, mieć śmieszne rozkminy i mnóstwo radości skacząc razem nawet najmniejsze rzeczy. Po pewnym czasie dołączyli do nas Asia, Paulina i Yohann, więc zrobiło się jeszcze weselej. Mimo iż był to pierwszy raz, gdy widziałam się na żywo z tymi traceurkami, od razu potrafiłyśmy się porozumieć i rozmowy przyjemnie się kleiły. Zadziwia mnie to, jak pasja potrafi łączyć ludzi o naprawdę różnych zainteresowaniach i charakterach...


Czas płynął, a ja skakałam caty i popełniałam karygodne wall runy, ciągle przechwytując murek prawą ręką. Nabawiłam się przez to pięknego siniaka, co potraktuję jako nauczkę na przyszłość (i jak to mówią- no pain, no gain). Mimo ogólnego rozgrzania się nie czułam kolan, generalnie miałam słabą kontrolę nad nogami. Częściowo przez to nie skoczyłam jednego precka, który mimo naprawdę przyzwoitej odległości był dość wysoko. Ja jeszcze tam wrócę >.> Za to całkiem sporym osiągnięciem była dla mnie wysoka ściana, którą zdobyłam wall runem aż dwa razy. W zasadzie była ona chyba podobnej wysokości co łódzki murek przy ścianie płaczu, trzeba się tam niebawem przejść...

Wracając do tematu - głód zrobił swoje i wygnał nas do Starego Browaru zjeść coś zdrowego inaczej w KFC. Po drodze spotkaliśmy dużą część zlotowiczów kierujących się na Kurpińskiego, istny ruch wahadłowy. Mi to odpowiadało. Po jedzeniu wróciliśmy do Muńka ogarnąć się, a następnie pojechaliśmy do Hostelu Melange, gdzie większość zlotowiczów była zakwaterowana. Stamtąd całą grupą pojechaliśmy na salkę. Była to zwykła szkolna sala lecz ze świetnym wyposażeniem: materace, kozły, skrzynie, jakiś drążek, jak dla mnie wystarczająco dużo. Latałam z jednego końca sali na drugi, raz okupowałam z dziewczynami skrzynię, raz skakałam sideflipy na materac, ogółem robiłam wszystko na co miałam ochotę.
Nie ograniczałam się też co do towarzystwa, w końcu mało jest okazji porozmawiać z tą czy tamtą osobą.
To szalone hasanie trwało od 20:30 do około 1:00 w nocy. Czasami ktoś zdążył mnie złapać kamerą, w mniej lub bardziej udanych akcjach ^^"
 Jak cudownie byłam przetyrana po tych wszystkich godzinach. Od sajdów nadwyrężyłam sobie mięsień na brzuchu, i bolał mnie za każdym razem, gdy się śmiałam. Oczywiście mimo próśb moi łódzcy towarzysze byli okrutni i nieugięci, w wyniku czego śmiałam się co chwilę. Jeszcze się kiedyś odegram >.>

Tak w zasadzie zakończył się zlot, bo niedziela była już raczej przeznaczona na powroty. Chwilę przed 13:00 byłam na dworcu głównym, żegnając się z Izą oraz oddelegowując Emila z CodiXem do Łodzi. A ja zostałam w Poznaniu dzień dłużej, razem z Pauliną, Asią i Yohannem pozwiedzałam stare miasto i na wieczór powróciłam do znajomych.

Ogólnie mówiąc zlot był bardzo pozytywny. Wiele się nauczyłam, próbowałam nowych rzeczy no i przede
wszystkim świetnie spędziłam przy tym czas ze wspaniałymi ludźmi <3




A po świętach ponownie zawitam do Poznania, tym razem na dłużej. Już czuję zapach treningów w powietrzu!



PS: Podziękowania dla Emila za zastrzyk weny twórczej ;)

piątek, 15 marca 2013

LDZPK Girls

Łódzka rodzina parkour pod koniec zeszłego roku nagle się rozrosła. Ku mojej wielkiej uciesze nasze szeregi zostały zasilone przez płeć piękną! W tym momencie jest nas (w miarę aktywnie skaczących) 6.

Po wielu konsultacjach i przemyśleniach zdecydowałam się zorganizować stałe cotygodniowe treningi specjalnie dla dziewczyn. I uprzedzę pytania - nie, w żaden sposób nie chcemy się odcinać i izolować od reszty łódzkiej grupy! Z doświadczenia wiem, że początki w parkour są trudne. Szczególnie, gdy nie ma się tej siłowej podstawy i zaczyna od całkowitego zera. Dodatkowo tłumacząc dziewczynie technikę wiem, na co położyć większy nacisk (bo przykładowo problem wynika z naszej budowy) a co odpuścić i tak dalej.


Teraz trochę konkretów:

  • Trening będzie odbywał się w każdy czwartek w godzinach od 14:30 do 16
  • Mile widziana jest na nim każda dziewczyna, niezależnie od wieku czy poziomu zaawansowania
  • Miejsce będzie zmienne, lecz ustalane przeze mnie odpowiednio wcześniej
  • Na treningu będziemy po kolei poznawać i ćwiczyć techniki parkour dostosowane do poziomu każdej dziewczyny 
  • Informacje znajdziecie w zakładce "Treningi" na górze strony

Pierwszy trening odbędzie się 21 marca na Manhattanie.
Serdecznie zapraszam w imieniu swoim i dziewczyn z LDZ PK!

niedziela, 10 marca 2013

Dwa lata!

 Tyle ciekawych rzeczy się dzieje, a ja nie mam ani odrobiny weny, by to opisać...

Ciężko uwierzyć, że czas tak szybko mija. We wtorek 5. marca minęły równiutkie dwa lata mojej przygody z parkour. Okazja na tyle doniosła, by zorganizować specjalny trening, co też uczyniłam.

Pogoda naprawdę dopisała, było wręcz wiosennie (w co ciężko teraz uwierzyć, patrząc na śniegowe zaspy za oknem). Wybraliśmy się w okolice Manu, dzięki czemu odkryłam wspaniałą miejscówkę będącą praktycznie pod samym domem! Nie jest zbytnio popularna, nawet własnej nazwy nie posiada, ale czuję że wkrótce się to zmieni. Roboczo będę nazywać ją trzynastką, od numeru liceum przy którym się znajduje.

Trening był naprawdę przyjemny, a ja przemogłam się do kilku nowych rzeczy. I parkour na dworze to jednak coś innego niż parkour na sali akro - dawno nie miałam takich zakwasów na całym ciele.

Oczywiście wyższe siły musiały sprawić, że w piątek spadło mnóstwo śniegu... mimo to w sobotę wybrałam się na trzynastkę wraz z Zosią, i potrenowałyśmy to i tamto - głównie rolle, dive rolle i precki. Do tego dostałyśmy niezłej głupawki, przez co trening był niesamowicie przyjemny :)











W związku z moją parkourową rocznicą chciałabym podziękować serdecznie wszystkim, którzy przyczynili się do mojego rozwoju. Za słowa otuchy i pocieszenia, za motywujące kopniaki w tyłek, za spędzony czas, za śmiech, pot, odciski i łzy.
DZIĘKUJĘ!