poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Górka.

 Mały report z nowych regularnych treningów, jakie wprowadziłam do swojego programu.

Piątek 11 kwietnia, wtedy właśnie odbył się pierwszy trening z serii siłowo-kondycyjnych. Choć miało być więcej ludzi, przybył tylko CodiX, także by było fajniej zrobiliśmy sobie przedtreningową wycieczkę rowerową w okolicach ul. Wycieczkowej.

Pierwsza siłówka na górce w parku Ocalałych:

Bilans:
3 wbiegnięcia sprintem
3 wejścia catwalkiem przodem
3 wbiegnięcia tyłem
1 wejście catwalkiem tyłem

40 pompek - 2 robione po wbiegnięciu, 1 na dole górki, po ostatnim wbiegnięciu 10 pompek.
Czas trwania - 1h30min




 W miniony piątek, czyli 18 kwietnia, do parku Ocalałych na trening poszedł ze mną Maniek. Po siłówce pojechaliśmy do sąsiedniego parku, gdzie wspięliśmy się na bardzo fajną altanę.

Druga siłówka na górce:

Bilans:
3 wbiegnięcia sprintem
3 wejścia catwalkiem przodem
3 wbiegnięcia tyłem
1 wejście catwalkiem tyłem

61 pompek - 3 robione po wbiegnięciu, 2 na dole górki, po ostatnim wbiegnięciu 11 pompek.
Czas trwania - równo 1h

Choć zestaw ćwiczeń był ten sam, zwiększyłam liczbę pompek oraz wykonałam wszystko w krótszym czasie. Jeśli na następnym treningu znów skrócę czas wykonywania ćwiczeń, to dołożę jeszcze jedno wejście catwalkiem tyłem (już mnie boli ta myśl, ale siła sama się nie zrobi).



Gdy zrobi się na tyle ciepło, że i noce będą przyjemne, mam zamiar jeździć na działkę na weekendy i tam robić treningowe maratony. Myślę, że pierwszy raz pojadę już 15 maja.
Poza tym brak internetu dobrze mi zrobi. Taki detoks.




czwartek, 3 kwietnia 2014

Go hard or go home.

Trening siłowy jest ważny.
O tym się ciągle mówi, każdy o tym wie, oczywista oczywistość...




Pierwszy raz dotarło to do moich uszu. Potem trafiło do głowy. Teraz trafiło do serca.
Gdy wracam myślami do początku moich treningów, dokładnie przypominam sobie naukę każdej z technik. Brak siły dosłownie paraliżujący mój proges powodował, że często ćwiczyłam siłę w domu. 'Suche' ćwiczenia takie jak pompki, brzuszki, przysiady. Próbowałam wszystkiego po kolei, robiłam większe i mniejsze przerwy, ale moc wyjątkowo przychodziła z łatwością. Od zera do 10 pompek w miesiąc i tak dalej.

Powoli nabywałam pewności w skokach, a po roku wyrobiłam sobie jako taką koordynację ruchową i trenować chciałam wyłącznie technicznie. Mój tok myślenia zdawał się być bardzo logiczny - ćwicząc intensywnie powiedzmy kongi, wyuczę się ruchu i wzmocnię mięśnie odpowiadające za skakanie kongów, a więc upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu! Wesoła wcieliłam plan w życie, skacząc na dworze kiedy tylko mogłam. W domu bardzo sporadycznie kilka pompek i brzuszków.
To był moment mojego pierwszego regresu. Treningi były krótkie, bo ciało nadal nie było odpowiednio przygotowane na długi intensywny wysiłek. Winę za spowolniony rozwój zrzucałam na słabą psychikę i strach, i choć znajomi ciągle gadali "Yumi, rób siłkę!", to ja i tak robiłam swoje. Słyszałam ich i "wiedziałam" o tym... i to by było na tyle.

A potem miałam kontuzję. Wybity duży palec prawej stopy. Unieruchomiona w domu dostawałam szału, nie mogąc wyjść na dwór. Z nudów ciągle robiłam dawne domowe zestawy ćwiczeń, na początku przerażona faktem, że mam gorsze wyniki niż na początku. Najwyraźniej sam techniczny trening nie dodał mi siły (tak jakby nikt mnie przed tym nie ostrzegał... ._.). Gdy mogłam już jakoś się poruszać, wybrałam się na Mnht i z łatwością zrobiłam rzeczy, które były poza moim zasięgiem przed kontuzją. I zrobiłam je mimo ciśnięcia samej siły w domu, bez ani jednego treningu technicznego na dworze. To był chyba moment, w którym wartość siłówek dotarła do mnie tak bardziej. Przyjęłam do świadomości, zaakceptowałam i powoli zaczęłam dodawać do grafiku ćwiczeń.

Minęły dwa lata, a ja eksperymentowałam jak tylko mogłam. Plany tygodniowe, miesięczne, treningi stałe, spontaniczne, ćwiczenie jednej rzeczy cały trening bądź totalnie wszystko po trochu... pojawił się problem z kostką, potem kontuzja łokcia. Mimo to ciągle do przodu, umiarkowany progres.
W ostatnich miesiącach nawet trochę przyspieszyłam. W sumie po tylu eksperymentach to było pewne, że kiedyś odkryję co się lepiej u mnie sprawdza, a co nie. Mentalnie także się rozwinęłam - łatwiej jest mi się przełamać do nowego skoku, mniej prób potrzebuję, szybciej się wyciszam. Dzięki temu wreszcie wyszłam z saltami na płaski teren.
Podsumowując: bez fajerwerków, ale miesiąc po miesiącu coraz szybciej, coraz lepiej. Nawet zaczynałam być zadowolona z najświeższych osiągnięć.



I tak było aż do minionej niedzieli, czyli ostatniego dnia Hello Spring 2014. Na zlocie nocowałam u Asi i Yohanna, który w pewnym sensie pochodzi od samych Yamakasi. Korzeń parkour, 3runu, całej sztuki przemieszczania się. W nocy z soboty na niedzielę, po powrocie po północy z sali AWF do ich mieszkania, usiedliśmy wszyscy pod kołdrami i rozmowa o początkach treningów Yohanna wypłynęła sama.
Ku mojemu zdziwieniu i wbrew moim wyobrażeniom, prawie wszystko opierało się na siłówkach, pracy zespołowej i jeszcze raz siłówkach. Takich prawdziwych, "morderczych".
I to nie tak, że dokonała ta informacja we mnie jakiegoś odkrycia, przełomu. Przecież prawie każdy napotkany traceur na prawie każdym etapie rozwoju w pk mówił mi, że siłówki to nieodłączna część treningu. I to nie tak, że nie słuchałam, przecież od około 2 lat w miarę regularnie ćwiczenia siłowe robiłam.

Po ponad 3 latach treningu dotarło do mnie, jak bardzo się obijałam, ile czasu straciłam na błądzenie we mgle, mimo oświetlonej prostej ścieżki chodziłam po krzakach szukając szczęścia >.<
Ale lepiej się ogarnąć późno, niż wcale.


Tym razem chcę, by efekty były widoczne w rzeczywistości, a nie w tym co piszę tu na blogu. Postawiłam sobie wysoką poprzeczkę, ale skoro mam odwagę uczyć innych, to powinnam być wymagająca i dla samej siebie.


________________________


Byłam już dziś na treningu na Mnht. Przez prawie cały czas robiłam wall runy na ok. 2,5m ścianę, poprawiałam wybicie i nabieg, a pod koniec zrobiłam kilka kongów do cata z 2-krokowego nabiegu. Jutro kolejny trening w terenie z Asią,
_________________________

Za radą znajomego założyłam sobie zeszyt treningowy, w którym będę skrótowo pisać o odbytych treningach, co wykonałam w jakiej ilości, co sprawiało mi trudność a co okazało się być łatwiejsze niż ostatnio.



Ciężko będzie mi wejść w rytm bardzo częstych treningów siłowych. Mój max to 4 treningi tygodniowo, z czego średnio 1 to akro na Tęczy a 2 to technika. Moim celem są treningi w rozstawieniu: 3 siłówki, 2 techniczne i czasami 1 akro, czyli 5/6 dni tygodniowo. Wiadomo, czasami będę odpoczywać 2-3 dni w zależności od stanu ciała. Ale na Hello Spring trenowałam ostro 3 dni pod rząd i byłam w stanie się ruszać w niedzielę, a w poniedziałek spokojnie mogłabym intensywnie skakać dalej (gdyby nie uczelnia), więc jestem dobrej myśli.
Zobaczmy, ile mam w sobie silnej woli.















środa, 2 kwietnia 2014

Hello Spring'14

Aaa!
Co się dzieje?
Tyle emocji!


Cztery dni zlotu, z których wycisnęłam wszystko, co możliwe. Eksploatacja do granic. Cztery dni, podczas których naładowałam baterie i zmotywowałam się na nadchodzące miesiące. Te cztery dni wystarczyły, by moja wizja parkouru zmieniła się o 180*.


Do Poznania przybyłam już w czwartek, tak jak Arleta. Razem z Asią, Pauliną  i Yohannem poszliśmy na wieczorny trening - nagrywki do zlotowego filmiku dziewczyn. Było intensywnie, zabawnie, bardzo się wymęczyłyśmy i nagrałyśmy naprawdę ciekawe akcje. Następnie rozsiedliśmy się w Manekinie - naleśniki tak smaczne *_* Po powrocie do mieszkania szybkie prysznice i wieczorny wypad na tańce do Czekolady. Każdy musi się czasami wyskakać :P

Piątek rano - dokręcanie materiału na film, najpierw przy szkole na placu zabaw, następnie niedaleko akademików AWFu. Dołączyła do nas wtedy nowa dziewczyna, z AWF. Wyszło nam bardzo fajnie, przynajmniej ja byłam zadowolona z efektu końcowego. Pod koniec dojechali do nas Izałka z Soczkiem, umęczeni podróżą na stopa. Razem udaliśmy się na zajęcia na sali, gdzie nauczyłam się nowej super techniki : D
Koniec dnia spędziłam nie-parkourowo u znajomych, pijąc bardzo nie-sportowe drinki. No ale hej, w końcu zlot jest!
Dodatkową "atrakcją" była niespodzianka zafundowana przez poznańskie MPK, nocny spacer przez miasto bo autobus pojechał inną trasą niż jakdojade.pl zasugerowało. Tak dla zdrowotności.


Sobotni poranek był zakwasowym piekłem. Asia, Arleta i ja narzekałyśmy na obolałe mięśnie (i pośladki! Moje biedne pośladki), ale bez protestów szybko zwinęłyśmy się na Maltę, gdzie dołączyłyśmy do wszystkich zlotowiczów. Tyle znajomych, tyle przytuleń :3
Początkowe skoki były straszne. Chwilami obawiałam się, że już nie poskaczę tego dnia ani trochę. Na szczęście po przyjemnym spacerze z prawie wszystkimi obecnymi traceurkami spod siłowni Red Oak do podestu/sceny rozruszałam się na dobre. Barierkowe szaleństwo. Dziękuję dwóm uprzejmym traceurom za nauczenie mnie dwóch ciekawych technik ;>
Po 14 wszyscy wróciliśmy do przeszkód rozstawionych przed Red Oak i razem z Arletą trochę posalciłam na air tracku. Niestety nogi odmawiały posłuszeństwa, i większą grupką zebraliśmy się do galerii na obiad. Moje pierwsze jedzenie w North Fish i talerz pięknie i profesjonalnie zapakowany warzywkami :3
Gdy wszyscy zjedli powróciliśmy na air tracka, ale nikt już zbytnio nie miał sił do skakania.






Dziura w planie aż do 21. Wypełniona chodzeniem tu i tam, krótkim spotkaniem ze znajomymi w galerii i oglądaniem filmu o Babci Ganji.

Pierwsze pół godziny na sali były leniwe, następne 30 minut spędziłam na chodzeniu jak kaczka tu i tam, rozgrzewaniu się i ogarnianiu miejscówek. Upatrzyłam z dziewczynami jedną skrzynię, którą ustawiłyśmy w jednym kącie sali i coś zaczęłyśmy skakać. Im było później, tym mniej bólu czułam, więcej skakałam, bardziej kombinowałam. Wreszcie ogarnęłam dash vaulta i kilka innych technik, a inne dopracowałam. Czas upłynął zdecydowanie za szybko - wydawało mi się, że dopiero co się rozskakałam, a już musiałam opuszczać imprezę by wrócić do mieszkania Asi. Pożegnałam wszystkich i tak oficjalna część zlotu dla mnie się zakończyła.




To tak krótko i treściwie. Może z opisu nie brzmi specjalnie ciekawie, ale był to jeden z lepszych zlotów na jakim byłam. Panujący nastrój, wzajemne motywowanie się, wieczorne rozmowy i wygłupy za dnia.
Lecz najwięcej dała mi długa nocna rozmowa z Asią i Yohannem, w nocy z soboty na niedzielę. Chłonęłam wszystko niczym gąbka, brałam głęboko do serca z zamiarem wcielenia stworzonych planów w życie.
Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie byłam aż tak zainspirowana.


W następnych postach spróbuję usystematyzować to, czego się dowiedziałam, zebrać galopujące dziko myśli i dokładnie je poukładać. Duże zmiany się szykują.







_________________________________

A oto nasz filmik :D