piątek, 29 listopada 2013

Czemu mam zawsze czas na trening?

*UWAGA: pisząc to nie chciałam nikogo obrazić, a podając przykłady nie miałam na myśli nikogo konkretnego. W razie nadwrażliwości proszę przed czytaniem wziąć dwa głębsze... wdechy.*




Yumi taka aspołeczna.
Wow.


Ostatnio moje życie kręci się wokół dwóch tematów: studia i trening. Resztę wyeliminowałam bądź zmniejszyłam do minimum. Przez przejście w tryb samotnika zdążyło mi się obić już o uszy, że przestałam ćwiczyć parkour - hehe.

Wena gdzieś ze mnie uleciała i od kilku tygodni zdaje się nie powracać, a ja chciałabym wypowiedzieć się na kilka świeżych i dość ważnych tematów. Podejście już chyba czwarte bądź piąte. Przynajmniej mijający czas poświęcam na dokładne obserwacje otoczenia.



   "Nie mogę przyjść na trening, nie mam czasu!", i jak to ma się do mnie i do innych osób.


Powyższe przytoczone zdanie ostatnio słyszę notorycznie. Nie mogę bo studia, nie mogę bo praca, nie mogę bo muszę wyprowadzić psa na spacer. Od października niesamowicie trudno mi z kimś się umówić na treningowy wypad na miasto. I tu dodam: też zdarza mi się tak powiedzieć!
W czym sęk? Ano w tym, kto co rozumie poprzez wspomniany brak czasu. Ha! I tu zaczynają się schody.



  • Zacznijmy miło. Część osób mówi tak, gdy rzeczywiście nie ma możliwości stawienia się na umówiony trening - akurat tego dnia zajęcia trwają od rana do późnego popołudnia, następnego dnia jest ciężki sprawdzian bądź kolokwium, inne ważne sprawy muszą być załatwione w danym momencie itd. Może się zdarzyć, że tym sposobem opuści się kilka grupowych treningów z rzędu, takie życie. Ale jeden mały szczegół wszystko rekompensuje: gdy dana osoba mimo wszystko ćwiczy. W końcu treningi w samotności są nie mniej wartościowe jak te z innymi traceurami! Nawet domowe siłówki są dobre. Grunt to trzymać się wyznaczonych celów i nie demotywować, szczególnie gdy robi się zimno i już o 16 panuje szarówka za oknem. Według mnie to jest ten moment przesiewu i zostają osoby naprawdę zawzięte, zafascynowane, zdecydowane.
"Przepraszam was, nie mogę przyjść na trening w czwartek o 11. Może innym razem." Mam wtedy zajęcia... Szkoda, ale wczoraj na szczęście zrobiłem sobie trening siłowy w parku, a jutro mam od rana wolne, więc mogę pójść do centrum poćwiczyć kongi. Akurat ma być słonecznie.


  • Inna sprawa, gdy dzień ma jedynie 24 godziny, a tyle spraw do załatwienia... i na trening nigdy nie starcza czasu. Bo trzeba zrobić zakupy, obejrzeć jak co tydzień nowy odcinek serialu, zrobić pracę domową, pouczyć się na egzamin, odkurzyć, a na koniec jest się tak zmęczonym, że nawet bezczynne leżenie nie daje odpoczynku. I co z tego, że chęci są?
    Oj tak, pamiętam ten stan. Jeszcze ja niedawno miałam takie rozterki. Każdy jest inny, więc nie chcę wrzucać do jednego worka, ale u mnie rozbijało się to o nieumiejętność gospodarowania czasem... i myślę, że w dużej części przypadków to właśnie jest problem. Najtrudniej było mi do tego dojść! A potem wystarczyło określić swoje priorytety i nauczyć się planowania. Nagle zauważyłam, że nie potrzebuję pół dnia wolnego by porządnie potrenować i nawet nabawić się dwudniowych zakwasów. I choć do teraz mam problem z wstaniem wcześniej w celu zrobienia siłówki przed zajęciami, nie widzę przeszkód w zapakowaniu dresów i wyskoczeniu po szkole na godzinkę na trening. W zamian o godzinę krócej siedzę przy komputerze (największy zjadacz czasu!), nie spotykam się z koleżankami na pogaduchy, nie czytam mangi - no, chyba że po japońsku jest, to akurat dobra dla mnie forma nauki ;P - przykłady można wymieniać długo.
    I jeszcze jedno: może się okazać, że po takim rachunku sumienia i ułożeniu zajęć w kolejności... parkour nie okazuje się być wystarczająco ważny, by znaleźć na niego czas kosztem innych czynności. Cóż, tak też może się zdarzyć. To nie jest sport dla wszystkich, i nie mogę być na kogoś zła, że na przykład koszykówka, taniec, chemia organiczna czy rysunek okazały się być priorytetem.
"Przepraszam was, nie mogę przyjść na trening w czwartek o 11. Może innym razem." W sumie czwartki mam wolne, ale w piątek mam test więc muszę się cały dzień do niego uczyć. O, i wieczorem spotykam się z Marysią, dawno jej nie widziałam! Może do kina pójdziemy, w sumie 2 godzinki mnie nie zbawią w nauce. No, więc na pewno iść nie mogę, rano muszę się uczyć.


  • Bywa też tak, że siły i czas by się znalazły, ale ochoty nie ma. Bo parkour taki fajny i w ogóle, ale zimno jest, i mokro, a łóżko takie ciepłe, film taki ciekawy, książka błaga o przeczytanie i lekcje same się nie odrobią. Nagle okazuje się, że całe życie nie sprzyja naszym treningom, wiek nie ten, siła nie ta - no jak to tak, mam uczyć się podstaw, gdy oni są obok? Wyśmieją mnie - ale mimo wszystko ja chcę, naprawdę! Dodajcie mnie do grupy, informujcie o treningach, jak znajdę chwilę to NA PEWNO przyjdę.  
"Przepraszam was, nie mogę przyjść na trening w czwartek o 11. Może innym razem." Kto ustala treningi o takich porach? Ostatnio umawiali się na 16 we wtorek, a nie mogłem bo byłbym strasznie zmęczony po szkole. Jak tak dalej pójdzie, to nigdy nie pójdę na trening, a chciałbym skakać tak jak oni. A tak poza tym, to ci traserzy to muszą być niesamowicie uzdolnieni, znajdując na to wszystko czas, i tak łatwo im te skoki przychodzą, wszyscy łatwo się uczą, a mi zajmuje to wieki! To niesprrrawiedliwe! Jak ja nienawidzę  uzdolnionych ludzi...


A Ty, do jakiej grupy należysz? :P

Tak na prawdę nie chodzi mi o kategoryzowanie i szufladkowanie ludzi, tylko o uzmysłowienie wam i sobie samej pewnej rzeczy. Każdy z nas przechodził powyższe 3 bądź dwa etapy w różnych dziedzinach. Nie szukając daleko,  ja sama zatrzymałam się gdzieś pomiędzy punktem "chcę, ale tyłka nie ruszę" a "coś tam kombinuję, lecz czasu tak mało" w graniu na gitarze. A to z powodu parkour właśnie. Zainwestowałam w jedną pasję kosztem drugiej, i uważam to za rzecz naturalną. Nikt nie będzie przecież mistrzem we wszystkim, za co się zabierze, dlatego ja, sama rezygnując z niektórych rzeczy, nie mogę źle oceniać osoby nietrenujące parkour

Grunt to znaleźć tę prawdziwą pasję i włożyć w nią całe serce, doskonalić i pielęgnować. :)





czwartek, 14 listopada 2013

Schody.

Tak jak zaplanowałam, w dzisiaj zrobiłam sobie siłówkę na nogi.
Jakoś tak wyszło, że równo o 17:30 znalazłam się w parku. Wiatr lekki, ale mroźny, kłuł mnie w uszy. Nasunęłam ciaśniej czapkę i poprawiłam rękawiczki. Ah, jak dobrze, że je wzięłam, tak cieplutko. Wody do picia zapomniałam spakować, jak zawsze w sumie.

Wychodząc z domu już po zachodzie słońca obawiałam się, że nic nie będzie widać, ale na szczęście moje upatrzone schody są dobrze oświetlone, w dodatku z góry, więc mój cień pada w dobrą stronę. W sumie od dziś bardziej lubię takie treningi gdy jest ciemno, bo nic mnie nie rozprasza, mniej ludzi przechodzi, jest tak niesamowicie cicho.

Lekka rozgrzewka, jedna warstwa ubrań mniej. Swobodniej i nadal ciepło.
Zaatakowałam schody.

Choć schodki nie były wysokie, to nadrabiały ilością. I tak były najwyższe jakie mogłam znaleźć w okolicy, więc marudzić nie mogę.

Przechodząca pani uśmiechnęła się i spytała, czy się nie boję, skoro "chłopcy tu w okolicy łażą". Odwzajemniłam uśmiech i zapewniłam, że wszystko w porządku.
Kilka minut później przechodząca para w średnim wieku zamilkła mijając mnie na dole, po czym usłyszałam ich donośny śmiech i szepty. Gdy wbiegłam na górę, kobieta głośno sapała. I wtedy to mi chciało się śmiać, ale zrobiłam to tylko w duchu.

 Planowałam 18 biegów w górę. Zrobiłam 25. Biorąc pod uwagę, że umierałam po 12 w Stuttgardzie z Jules... No, może tamte schody były o 1/4 dłuższe niż moje. Ale to zawsze jakiś postęp.
Po ostatnim wbiegu myślałam, że zwymiotuję. Ostatnio tak się czułam w kwietniu, na siłówce z Johannem i Mańkiem w Poznaniu... tyle, że wtedy dobrowolnie bym tego nie zrobiła. Jestem świadoma, że już w połowie wywiesiłabym białą flagę i poszła umierać gdzieś w kąt. Dziś po 18 planowanych biegach mimo trzęsących się nóg i rzeki płynącej z nosa pomyślałam, że co mi szkodzi. Jeszcze jedno powtórzenie mnie nie zabije.
I potem jeszcze jedno.
I jeszcze jedno.

Skupianie się na własnym oddechu bardzo pomaga. Następnym razem wezmę muzykę.
I pomyśleć, że to wszystko dzięki krótkiej, ale treściwej rozmowie z Jules. W końcu opuściłam gardę i pozwoliłam sobie przemówić do rozsądku. Bez siłówek to za przeproszeniem gówno mogę zrobić. Choć nie - mogę na przykład nabawić się kontuzji, co nie omieszkałam sprawdzić na własnej skórze w tym roku. Ehh.



Doczłapałam się do domu i wtoczyłam do wanny. Ah, gorąca woda :3 Relaks tak bardzo.
Kolejna siłówka już w niedzielę. Tym razem wezmę wodę >.<"