Mmm, jak wspaniale smakuje kolacja spożywana o północy, po intensywnych ćwiczeniach siłowych :3
I tak jak zawsze, między kęsem a kęsem dopadła mnie wena.
Niesamowicie zadowala mnie rozwój grupy LDZ PK Girls. Jest nas 11, z czego aktywnie teraz ćwiczących (licząc ze mną) aż 6. Świetny wynik, biorąc pod uwagę fakt, że do początku wakacji w praktyce trenowałam jako jedyna dziewczyna na naszym łódzkim podwórku.
Ale jestem zmęczona po domowej siłówce. Wykształciłam ostatnio cały system domowego treningu, który przynosi widoczne rezultaty.
Po rozgrzewce zaczynam od ćwiczeń na abs. Tu za trenera służy mi filmik: KLIK. Ciśnie mnie porządnie, zawsze po wykonaniu go leżę przez minutę zdechła na podłodze i rozciągam brzuch. Następnie włączam muzykę z beatem i cisnę pompki damskie, szybko do rytmu, ok 30 w serii, przerwa, znów pompki, przerwa, i tak do końca utworu. Pod koniec ręce tak fajnie wiotczeją :D Wtedy robię przysiady na jednej nodze, 10 w serii i dwie serie na każdą nogę. Wykonuję to w tempie wystarczającym rękom do odżycia, dlatego następnym ćwiczeniem są pompki męskie z różnym ułożeniem rąk. Blisko siebie, daleko, na skos, rosyjskie itp. Nie ograniczam się tutaj, im więcej różnych tym lepiej.
Tu już zaczynają się schody bo zaczyna brakować energii, ale zawsze staram się zrobić o tą jedną pompkę więcej niż dnia poprzedniego. Coraz częściej mi się to udaje, muffinka dla mnie!
Ostatnie ćwiczenie jest na talię. Nazywam je roboczo 'waist twists', gdyż nie znam prawidłowej nazwy. Kilka serii i człowiek odpływa ze szczęścia i zmęczenia na podłodze.
Zapomniałabym dodać - wraz z Izą robię trening Armstronga, więc zawsze z rana wyciskam 3 serie pompek do upadku mięśniowego, a na samym początku siłówki podciągam się na drążku zgodnie z rozpisanym planem.
Jako finishing touch lekkie rozciąganie i jestem gotowa na pochłonięcie wielkiej porcji jedzenia. Zawsze do pary z pyszną herbatą.
Hmm. Teraz jak na to patrzę to widzę, że tych ćwiczeń jest dość mało. Mi jednak one spokojnie wystarczają - mięśnie po siłówce są zmęczone i rozluźnione, następnego dnia nie mam zakwasów i mogę trenować w terenie/na Tęczy, a progres siłowy jest. Ten mentalny także, z czego się niezmiernie cieszę.
Do kwietnia mam zamiar wykonać w miarę czystego muscle upa (to, co robię teraz, to istna parodia... ale powoli przestaję przypominać chorągiewkę na wietrze), i wykonanie konga do preca na czternastce bardzo by mnie uradowało. Ech, tyle do zrobienia, a śnieg przykrywa wszystko!
Choć śnieg to dobra rzecz, szczególnie gdy go dużo. Tak dobrze to dawno mi się nie rollowało. W końcu nauczyłam się skakać dive rolle, nie obiłam sobie ramienia (za to wbiłam kapsel od piwa w plecy... nie ma to jak piwo w plenerku .__.), oswoiłam z rzucaniem się na ziemię, z nieplanowanym upadaniem też.
O tak, zima ma swoje uroki, i od tej pory "nie trenuję BO ŚNIEG" nie padnie już z mych ust. Tak, byłam głupia gdy tak mówiłam, zdaję sobie teraz z tego sprawę.
I nic nie smakuje lepiej po takim treningu od rozgrzewającej herbaty z cytryną <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz