czwartek, 3 kwietnia 2014

Go hard or go home.

Trening siłowy jest ważny.
O tym się ciągle mówi, każdy o tym wie, oczywista oczywistość...




Pierwszy raz dotarło to do moich uszu. Potem trafiło do głowy. Teraz trafiło do serca.
Gdy wracam myślami do początku moich treningów, dokładnie przypominam sobie naukę każdej z technik. Brak siły dosłownie paraliżujący mój proges powodował, że często ćwiczyłam siłę w domu. 'Suche' ćwiczenia takie jak pompki, brzuszki, przysiady. Próbowałam wszystkiego po kolei, robiłam większe i mniejsze przerwy, ale moc wyjątkowo przychodziła z łatwością. Od zera do 10 pompek w miesiąc i tak dalej.

Powoli nabywałam pewności w skokach, a po roku wyrobiłam sobie jako taką koordynację ruchową i trenować chciałam wyłącznie technicznie. Mój tok myślenia zdawał się być bardzo logiczny - ćwicząc intensywnie powiedzmy kongi, wyuczę się ruchu i wzmocnię mięśnie odpowiadające za skakanie kongów, a więc upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu! Wesoła wcieliłam plan w życie, skacząc na dworze kiedy tylko mogłam. W domu bardzo sporadycznie kilka pompek i brzuszków.
To był moment mojego pierwszego regresu. Treningi były krótkie, bo ciało nadal nie było odpowiednio przygotowane na długi intensywny wysiłek. Winę za spowolniony rozwój zrzucałam na słabą psychikę i strach, i choć znajomi ciągle gadali "Yumi, rób siłkę!", to ja i tak robiłam swoje. Słyszałam ich i "wiedziałam" o tym... i to by było na tyle.

A potem miałam kontuzję. Wybity duży palec prawej stopy. Unieruchomiona w domu dostawałam szału, nie mogąc wyjść na dwór. Z nudów ciągle robiłam dawne domowe zestawy ćwiczeń, na początku przerażona faktem, że mam gorsze wyniki niż na początku. Najwyraźniej sam techniczny trening nie dodał mi siły (tak jakby nikt mnie przed tym nie ostrzegał... ._.). Gdy mogłam już jakoś się poruszać, wybrałam się na Mnht i z łatwością zrobiłam rzeczy, które były poza moim zasięgiem przed kontuzją. I zrobiłam je mimo ciśnięcia samej siły w domu, bez ani jednego treningu technicznego na dworze. To był chyba moment, w którym wartość siłówek dotarła do mnie tak bardziej. Przyjęłam do świadomości, zaakceptowałam i powoli zaczęłam dodawać do grafiku ćwiczeń.

Minęły dwa lata, a ja eksperymentowałam jak tylko mogłam. Plany tygodniowe, miesięczne, treningi stałe, spontaniczne, ćwiczenie jednej rzeczy cały trening bądź totalnie wszystko po trochu... pojawił się problem z kostką, potem kontuzja łokcia. Mimo to ciągle do przodu, umiarkowany progres.
W ostatnich miesiącach nawet trochę przyspieszyłam. W sumie po tylu eksperymentach to było pewne, że kiedyś odkryję co się lepiej u mnie sprawdza, a co nie. Mentalnie także się rozwinęłam - łatwiej jest mi się przełamać do nowego skoku, mniej prób potrzebuję, szybciej się wyciszam. Dzięki temu wreszcie wyszłam z saltami na płaski teren.
Podsumowując: bez fajerwerków, ale miesiąc po miesiącu coraz szybciej, coraz lepiej. Nawet zaczynałam być zadowolona z najświeższych osiągnięć.



I tak było aż do minionej niedzieli, czyli ostatniego dnia Hello Spring 2014. Na zlocie nocowałam u Asi i Yohanna, który w pewnym sensie pochodzi od samych Yamakasi. Korzeń parkour, 3runu, całej sztuki przemieszczania się. W nocy z soboty na niedzielę, po powrocie po północy z sali AWF do ich mieszkania, usiedliśmy wszyscy pod kołdrami i rozmowa o początkach treningów Yohanna wypłynęła sama.
Ku mojemu zdziwieniu i wbrew moim wyobrażeniom, prawie wszystko opierało się na siłówkach, pracy zespołowej i jeszcze raz siłówkach. Takich prawdziwych, "morderczych".
I to nie tak, że dokonała ta informacja we mnie jakiegoś odkrycia, przełomu. Przecież prawie każdy napotkany traceur na prawie każdym etapie rozwoju w pk mówił mi, że siłówki to nieodłączna część treningu. I to nie tak, że nie słuchałam, przecież od około 2 lat w miarę regularnie ćwiczenia siłowe robiłam.

Po ponad 3 latach treningu dotarło do mnie, jak bardzo się obijałam, ile czasu straciłam na błądzenie we mgle, mimo oświetlonej prostej ścieżki chodziłam po krzakach szukając szczęścia >.<
Ale lepiej się ogarnąć późno, niż wcale.


Tym razem chcę, by efekty były widoczne w rzeczywistości, a nie w tym co piszę tu na blogu. Postawiłam sobie wysoką poprzeczkę, ale skoro mam odwagę uczyć innych, to powinnam być wymagająca i dla samej siebie.


________________________


Byłam już dziś na treningu na Mnht. Przez prawie cały czas robiłam wall runy na ok. 2,5m ścianę, poprawiałam wybicie i nabieg, a pod koniec zrobiłam kilka kongów do cata z 2-krokowego nabiegu. Jutro kolejny trening w terenie z Asią,
_________________________

Za radą znajomego założyłam sobie zeszyt treningowy, w którym będę skrótowo pisać o odbytych treningach, co wykonałam w jakiej ilości, co sprawiało mi trudność a co okazało się być łatwiejsze niż ostatnio.



Ciężko będzie mi wejść w rytm bardzo częstych treningów siłowych. Mój max to 4 treningi tygodniowo, z czego średnio 1 to akro na Tęczy a 2 to technika. Moim celem są treningi w rozstawieniu: 3 siłówki, 2 techniczne i czasami 1 akro, czyli 5/6 dni tygodniowo. Wiadomo, czasami będę odpoczywać 2-3 dni w zależności od stanu ciała. Ale na Hello Spring trenowałam ostro 3 dni pod rząd i byłam w stanie się ruszać w niedzielę, a w poniedziałek spokojnie mogłabym intensywnie skakać dalej (gdyby nie uczelnia), więc jestem dobrej myśli.
Zobaczmy, ile mam w sobie silnej woli.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz