Dziś wpis na szybko.
Wczoraj byłam na pierwszym treningu po moim powrocie do Łodzi. Na pierwszy ogień wybrałam Doylandię, jako że dawno, oj dawno temu tam zawitałam... Coś koło października zeszłego roku, przed moim wyjazdem do Holandii. Czas pędzi nieubłaganie.
Z dziewczynami umówiłam się na 10, bo chciałyśmy troszkę poskakać same. O 11 dołączyła reszta ekipy, było nas dość sporo. Mimo wszystko nauczyłam się już nie zwracać uwagi na tłok i koncentrowałam się na swoich trasach. W nagłym przypływie ekscytacji zachciało mi się skoczyć konga na preca... I po kilku próbach skoczyłam. Mój pierwszy kong do preca na mieście :3 Dystans określiłabym jako średni. Teraz wręcz marzę o pójściu na Manhattan, jest tam pewien taki skok, którego wcześniej nie mogłam docisnąć, a jest dużo bliższy niż ten z Doylandii...
Około 14 zebraliśmy się do pobliskiego parku. Dużo fajnych drzewek, wspinanie się niczym panda po drewnianej beli, diverolle. Gdy przejęliśmy ogromną piaskownicę, dostałam dzikiego pragnienia zrobienia sideflipa. Tyle razy to skakałam na materace, na Hello Spring nawet lądowałam bokiem i na nogi. Ale ten okropny paraliżujący strach! Za każdym razem, gdy stawiałam nogę na kamiennym murku otaczającym częściowo podłoże z piaskiem, zmieniałam decyzję i wyskakiwałam tylko w górę bądź robiłam rolla. Nie byłam zła, tylko hmm... sfrustrowana, tak, to lepsze słowo. Mój strach irytował mnie. Przynajmniej swobodnie robiłam przerzuty i diverolle, tak jak podczas zimy na śniegu. "Cóż - myślałam - jeszcze mam czas, pójdę na Tęczę i sobie wszystko przypomnę".
I wtedy obeszłam piaskownicę i stanęłam koło Sima i Emila, którzy robili salta po rundaku i sajdy. Tam nie było murka, tylko ubita ziemia i trawnik przechodzące w piach. Kuszące. Przyjazne. Zarzuciłam na głowę kaptur bluzy i kontynuowałam swoje przerzuty w tym miejscu. Coraz wyżej, coraz szybciej. I nagle, stojąc znów gotowa do biegu, poczułam takie ciepło, uczucie jakbym właśnie skoczyła sideflipa i poprawnie wylądowała. Przy okazji takie podniecenie: tyle razy robiłam na materac, umiem, zrobię!
I skoczyłam.
A potem jeszcze kilka razy :D
Z resztą podobne uczucie miałam przed skoczeniem konga do preca. Taka ekspresowa wizualizacja poprawnego skoku wraz z wewnętrznym wyciszeniem. Umiem. Zrobię.
Swoją drogą, wygrałam zakład! (więcej o nim TU *klik*) :D
A teraz czas na porządny obiad. O 10:00 zrobiłam sobie trening siłowy na nogi, jutro będą zakwasy :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz