Kilka dni temu minął rok, gdy do mojego nudnego życia zawitał parkour. 365 dni od kiedy zdecydowałam się powalczyć ze swoimi słabościami, spełnić swoje małe i duże marzenia, zobaczyć, na co mnie stać. Dzięki jednej decyzji siłówki, zakwasy i treningi w najróżniejszych warunkach na stałe wpisały się w mój grafik. Czasem miałam chwile zwątpienia, lecz nigdy nie zrezygnowałam z obranej ścieżki. I dzięki temu poznałam wspaniałych ludzi, ułożyło mi się w życiu, po prostu - jestem szczęśliwa! To jest moje życie <3
Dlatego też chciałabym podziękować wszystkim tym, którzy pomagali mi pokonywać kolejne przeszkody, sprawiali, że spędzałam wspaniałe chwile i nuda odeszła w niepamięć. Szczególnie zaś dziękuję wszystkim traceurom z LDZPK oraz wspaniałym traceuses z OZT /PZP 2011! Jesteście dla mnie jak rodzina :)
Byłam bardzo chora pod koniec lutego (dokładnie jak rok temu, dziwny zbieg okoliczności) przez co nie trenowałam jakieś 3 tygodnie i kondycja znacząco mi spadła. Jednak jest nieporównywalnie lepiej niż w lutym 2011, gdy pompki były dla mnie misją nie do wykonania, a po serii 20 brzuszków myślałam, że mój koniec z wycieńczenia jest bliski xD
Ciągle dużo pracy przede mną, by wyniki były zadowalające. Ale ja to lubię :)
Może niedługo będę się zabierać za zrobienie mojego pierwszego samplera... Kto wie, kto wie ;) Najważniejsze, to mieć co pokazać.
Tymczasem wracam do mojej skakanki przeplatanej brzuszkami. Ręcę dokatuję jutro na salce akro. I w przyszłym tygodniu kroi się jakiś wiosenny trening w terenie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz