piątek, 3 sierpnia 2012

Time of Progression

Ah, co to był dziś za trening!
Poprzedni wpis już od dawna jest nieaktualny - czas dąsów i złości zakończony został owocnym, samotnym treningiem jakieś trzy tygodnie temu. Potrzebowałam tego bardzo - poćwiczyć dla siebie, bez towarzystwa i presji otoczenia. Przemogłam wtedy swój strach do konga na Pierwszej Miejscówce (urocza nazwa...) gdzie ścianka jest niska, ale leci się w dół, przebalansowałam też jakieś 15 metrów na rurce bez spadania. A potem zaczął padać deszcz, więc wróciłam do domu  ;P

To niby tylko godzina samotnego obijania się o murki i chodniki, jednak zmieniłam swoje myślenie o 180 °. Pomogła mi też długa rozmowa z traceuse Neko, za co dziękuję :*

Nawiązując do tytułu posta - przeżywam swój wakacyjny rozkwit! Dziś szczególnie, po prostu przeszłam samą siebie.
Po brutalnej pobudce o jakże nieludzkiej godzinie 9:00 wybyłam z Cyrielem do City Plaza, gdzie czekali na nas goście z Zoetermeer, trzech traceurów i (ku mojemu zaskoczeniu) jedna traceuse. Od razu zakręciłam się wokół niej, by zagadać. No cóż, mam to do siebie, że inne ćwiczące dziewoje działają na mnie jak kocimiętka na kota. A ja znowuż gaduła, muszę zagadać :3
Przy pierwszej miejscówce przycupnęłam sobie na murku i konsumując śniadanie przyglądałam się rozgrzewce (nikłej) i przelewkom (zaiste zacnym) przybyłych traceurów. Postawa Arienne dodatkowo mnie zmotywowała, bo choć dziewczyna początkująca, to miała w sobie tyle zapału i entuzjazmu, że mogła nimi obdarzyć całą naszą grupę :D
Po przeniesieniu się na kolejną miejscówkę dołączyłam do treningu. Jeszcze nie rozgrzana, pokazałam Arienne  bardzo technicznego cata do cata, którego nigdy wcześniej nie zrobiłam. Z góry założyłam, że i dziś go nie zrobię, bardziej było to nastawienie "patrz, tu jest taki skok, spróbuj dwa czy trzy razy i idziemy dalej"... i wiem,wiem, nie powinnam tak myśleć, teraz jestem tego świadoma. Moja towarzyszka poprosiła, bym pokazała jej jak to robię, sama spróbowała, i tak w kółko: ja-ona-ja-ona. Na początku bez większego przekonania, z każdą próbą coraz zawzięciej. I nagle pac! Wylądowałam jedną nogą na drugiej ścianie, wystarczyło tylko dołożyć drugą i mamy eleganckiego cata.
Kolejna próba powiodła się :) Pierwszy raz skoczyłam to paskudztwo, co mi sumienie nie raz gryzło. I widzę, że ten cat do cata nie jest taki zły, jak go sobie wyobrażałam.

Szczęśliwa, zdecydowałam się zaatakować bardzo fajnego wall runa. Ściana szeroka, ale bardzo przyczepna, wysokości mniej więcej dwa i cuś metra (blisko jej do wysokiej ściany na Ibisie, kto był w LDZ na MNHT ten wie ^^). Ostatnio i tak podszkoliłam swoje wbity (o dzięki Ci, Neko) i wyglądało to następująco: krok na ścianie, wybijało mnie w górę gdzieś na wysokość biustu, więc by nie spaść opierałam się na przedramieniu lewej ręki, prawą rękę kładąc poprawnie - i wyciągałam do podporu. Można by rzec - progress jak się patrzy, w końcu niedawno jeszcze tylko udawało mi się wbiec do cata, nie było też mowy o wejściu na mur bez przechwytu za brzeg!
Pierwsza pobiegła moja towarzyszka. Tak jak ja na początku, nie miała opanowanego kroku na ścianie i ją nie wybiło do góry, ale i tak pieknie wskrobała się na murek. Moja kolej - jak zawsze, lewa na przedramieniu, prawa przy ciele. Kolejna próba była o niebo lepsza, a przy trzeciej... złapał mnie skurcz. Nie wiem jak to możliwe, że mam skurcz na plecach (prawy bok). Skręca mnie i boli strasznie, gdy chcę się wygiąć w drugą stronę :/ Cyriel powiedział, że powinnam odpocząć i dać sobie spokój z wall runami na dziś. Podziałało jak płachta na byka >.< poczekałam chwilę, i gdy mogłam już się swobodnie poruszać poszarżowałam na ścianę. Jakie było moje zdumienie, a tym bardziej Cyriela, gdy wyrzuciło mnie prosto do podporu! Oczywiście wedle zasady do trzech razy sztuka powtórzyłam mój wyczyn ;)

Dalszy trening także przebiegł pomyślnie choć ból pleców dawał i ciągle daje się we znaki. Może to jakoś posmarować powinnam, czy rozgrzać, rozmasować?

Już niedługo OZT i PZP, trzeba być w formie ;)






1 komentarz: