Jak ja kooocham Holandię!
Na zegarku 21:30, Cyriel jest w kuchni a ja leżę nieżywa na łóżku i wcinam kolejne jabłko. Zakwasy dają porządnie o sobie znać, choć mi osobiście to nie przeszkadza. Mogę to nazwać pewną formą kary za permanentne obijanie się i porzucenie treningów na czas sesji - a jak wiadomo, nie ma treningów, nie ma kondycji... (coś za coś - za to zdałam wyśmienicie egzaminy, nie mam poprawek, uhuu!) :P
Jest to moja pierwsza parkourowa zima. Jestem stworzenie skrajnie ciepłolubne i bardzo się obawiałam tego okresu. I rzeczywiście, chwilami było ciężko, gdy termometr wskazywał mroźne -20*C, za to śniegu było w moim mieście tyle, co kot napłakał. Posesynjym przełomem był dla mnie przyjazd zaprzyjaźnionych traceurów i traceuses i weekendowy pobyt u mnie. Treningi w wspólnym gronie otworzyły mi oczy na wszelakie możliwości, jakie przynosi z sobą zima, nauczyłam się też cieszyć zwykłymi schodkami czy trzepakiem ^^.
Od tygodnia zaś siedzę w Holandii, odpoczywam od myślenia... studiów, znaczy się, i powoli wracam do dawnej formy. Jest tu po prostu kosmicznie - puszysty śnieg, przyjemnie ciepło, genialne miejscówki blisko domu Cyriela. Krok po kroku, dzień po dniu pokonuję moje małe wewnętrzne bariery, wspinam się po niewidzialnych schodkach, widzę nowe możliwości. Gienialne jest to uczucie! I to miłe zmęczenie i MNIEJmiłe zakwasy :)
Przede mną jeszcze tydzień chill out'u tutaj. Chcę ten czas wykorzystać jak najefektywniej, natrenować się do upadłego i nacieszyć obecnością Cyriela, który naprawdę mnie motywuje do ćwiczeń ;)
A potem powrót do szarej polskiej rzeczywistości (nadal jest tam tak zimno? >.<), moich studiów i do łódzkich miejscówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz