poniedziałek, 19 listopada 2012

Załóżmy się o...!

- No co ty, nie zrobisz tego.
          - Skąd ta pewność, że nie zrobię?
- Po prostu wiem i już.       
- A założysz się?!               



Brzmi jak rozmowa bawiących się na podwórku dzieci. Nie ukrywam, że gdy byłam mała często zakładałam się o najróżniejsze rzeczy, od bycia pierwszą w biegu do sklepu po cukierki do wyjmowania listu ze skrzynki patykiem (swojej skrzynki, oczywiście :P).
Z czasem dorosłam, moim czasem wolnym zaczęła gospodarować szkoła, a słowo "zakład" wręcz wypadło z mojego słownika.

Aż nadszedł sierpień 2012, a wraz z nim zlot parkour w Gdańsku. Szczerze mówiąc dziś nie potrafię już przedstawić sytuacji, w której padły te słowa, choć je same dość dobrze pamiętam. W rozmowie z Josephem założyłam się, że za rok będę robić salta na dworze. On dodał od siebie, że będzie w stanie robić przewroty i skoki, których dziś jeszcze nie umie. Na bardzo podobnej zasadzie Julia założyła się z Izą,o umiejętność stania na rękach... i proszę bardzo, jedni świadkami zakładu drugich i odwrotnie.

Zlot się skończył, wszyscy rozjechali się do swoich miast i krajów. Można by rzec, że temat ucichł a my zapomnieliśmy. Ale to (ku mej uciesze) tylko pozory :) Ja z mojej strony robię wszystko, by wygrać zakład z Josephem. Od sierpnia zrobiłam  jak na mnie  naprawdę wielki krok do przodu, precyzując - ruszyłam z saltami od połowy października. Jestem już stanie czysto lądować sideflipy z twardej wyskoczni na płaski materac, następny krok - brak wyskoczni. A potem przeniosę się do piaskownicy :D


Z tego, co słyszę, dziewczyny też nie próżnują i ćwiczą nad handstandami.


Pozostaje jeszcze kwestia tego, o co się założyliśmy. Rzecz w tym, że w zasadzie o nic. Ale każdy wziął sobie zakład do serca, i nikt nie chce być "tym, komu się nie udało". Rok to dość wiele czasu, więc wymówki raczej nie przejdą. Plus element dumy, przynajmniej u mnie. No jak to tak, założyłam się, sama zaproponowałam o co, i odpuściłam? Niedoczekanie.


Siedzę pod kocem przy kaloryferze, z zakwasami tysiąclecia i kubkiem herbaty w dłoni. Taki moment sprzyja bardzo przemyśleniom...

Rodzice często mówili mi, że zakłady wprowadzają niezdrową atmosferę, złą rywalizację, szczególnie ojciec powtarzał "zakładając się z innymi, udowadniasz jedynie swą głupotę i dziecinność". Mądre słowa, nie przeczę ;) Lecz ja uważam trochę inaczej.

Grunt, to wiedzieć, co się robi. Wszystko może się okazać niebezpieczne, nie używane zgodnie z przeznaczeniem, i według mnie to samo dotyczy również zakładów. Jest to naprawdę dobre źródło motywacji do działania, zmierzenie się z samym sobą, dobra zabawa.
Zachowując rozsądek wszystko jest dobrą zabawą ;)


___________________________

Nie mogę doczekać się PZP 2013! Spotkać dobrych znajomych i przekonać się, jak każdy z nas się rozwinął, spędzić wspólnie czas na podbijaniu okolicznych murków... i dachów :)

piątek, 2 listopada 2012

010 Trickz i Amsterdam.


Ładna pogoda za oknem. Przyjemnie chłodno, lekki wiatr porusza liśćmi drzew, nie pada.
Tylko zabójcze zakwasy powstrzymują od wyjścia na trening.

W minioną sobotę miałam okazję pojechać do Rotterdamu na otwarcie miejsca, jakim jest 010 Trickz. Mój opis nie oddałby wspaniałości tego obiektu, dlatego zachęcam do obejrzenia dwóch filmików nakręconych właśnie na tym otwarciu:

http://www.youtube.com/watch?v=qLo-H48v2zw
http://www.youtube.com/watch?v=Tvu87Om-6qA

oraz zapowiedź stworzoną przed dniem otwarcia:


To tak ogółem, a teraz powiem o swoich wrażeniach.

Jestem trudnym przypadkiem, bowiem lubię trenować z innymi.
Ale tylko wtedy, gdy liczba osób nie przekracza liczby 10.
I wtedy, gdy miejsce jest wystarczająco duże dla nas wszystkich.
Oraz gdy to naprawdę trening, a nie luźne spotkanie w celach takiego czy innego "popisu".

W innych sytuacjach czuję się bardzo niekomfortowo. Tak też było wtedy :/ około 60. osób zgromadzonych na otwarciu, wszędzie kamery, w powietrzu czuć spinę i atmosferę typu kto zrobi więcej. Spłoszona rozgrzewałam się w kącie, skacząc coś czułam wzrok innych na sobie. Strasznie krępujące, ale da się przyzwyczaić. Na szczęście pod koniec atmosfera się rozluźniła :)

Z dobrych rzeczy: powoli nabieram pewności w lazy. Właśnie tam przeskoczyłam (bez asekuracji, całkiem sama) dość wysoki jak dla mnie drążek, sięgający mi lekko pod biust. Kto mnie zna ten wie, jak bardzo swojego czasu bałam się robić jakiekolwiek rzeczy na drążkach ;)

Zrobiłam też prawdziwego swing gainera :) bez żadnych materacy, na podłogę. I dwa muscle upy, choć przy tym nabawiłam się pokaźnego siniaka -.-" Muszę dopracować technikę, bo kiedyś się przy tych muscle upach zabiję. Odnowiłam też sobie ból w prawej kostce, nadal nie wiem co sprawiło, że mnie boli. Ciągnie się to już od 2 tygodni :<


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wczoraj wieczorem pojechałam z Cyrielem do Amsterdamu na 2 godziny dzikiego buszowania po przecudnej sali akro. Było tłoczno, choć tym razem mi to nie przeszkadzało. Poćwiczyłam swing gainery aż mi znów skóra zeszła ze środka dłoni (rany jakby mi ktoś ręce przebił :P ), potem zrobiłam backflipa i w tymże pięknym stylu załatwiłam sobie ponownie kostkę. Z pomocą przyszedł Cyriel, sprawnie mi ją usztywniając bandażem.

Gdy ból przeszedł skupiłam się na dive kongach, coraz ładniejsze mi wychodzą. Za to double kongi to totalna porażka, za każdym razem lądowałam prawie że twarzą na ziemi.
Pod koniec ćwiczyłam sideflipy. Najpierw rolowałam nad wielką materacową kostką, potem starałam się coraz rzadziej ją dotykać. Gdy już wiedziałam, co się dzieje z moim ciałem, przeniosłam się na miejsce gdzie skaczą sobie trickowcy... i koniec, zastój, strach przed upadkiem. Z każdym nieudanym podejściem coraz bardziej się na siebie wściekałam za bycie tak skrajnie strachliwą istotą... całe szczęście, że luby zauważył rosnącą nade mną burzową chmurkę i przybył z pomocą, która okazała się strzałem w dziesiątkę - ustawił cienki materac - kostkę na mojej drodze, którą miałam przeskoczyć sideflipem. Czyli jak wcześniejsze rolowanie, ale bez rolowania... I się udało!

Po kilku próbach zaczęłam lądować na nogi. ah, to uczucie, gdy coś mi w końcu wychodzi ;)
Dużo jeszcze treningu przede mną, ale ciągle mam szansę wygrania zakładu o to, że w nadchodzące wakacje będę w stanie zrobić sideflipa na dworze ;D