W pościgu za idealnością zgubiłam sens walki, z przyjemności
przemieniłam to w przymus, ciężkostrawny obowiązek. Nie zdążyłam się
zorientować gdy podczas - kiedyś przyjemnych - treningów motywujące
myśli <zrobisz to bo chcesz> zastąpiły <zrobisz to bo... musisz>.
Frustracja rosnąca z każdym nieudanym skokiem psuje mi humor.
Strach zamiast pomóc - paraliżuje. Towarzystwo innych ludzi zamiast
wesprzeć jedynie denerwuje i onieśmiela.
Chęć bycia kimś lepszym
niż się jest teraz trawi mnie od środka. Może muszę cofnąć się i znaleźć
to, co zgubiłam po drodze do doskonałości? Może muszę usiąść i
dokładnie przeanalizować swoje czyny i myśli?
Nie wiem,
skąd to się wzięło. Jedno jest pewne, naszło mnie nagle i
niespodziewanie. Jakoś miesiąc temu, jak dobrze się zastanowić.
Tłumaczę
to sobie różnie - miałaś sesję, podczas której nie było czasu nawet na
myślenie o treningach (nie mówiąc już o samym trenowaniu), potem
spotkałaś się z osobą dłużej trenującą od ciebie i zarazem o wiele
lepszą, w międzyczasie miałaś możliwość obserwować nowicjuszki na
treningach, które szybciej, o wiele szybciej niż ty przełamywały się do
skoków na które ty tygodniami zbierałaś odwagę...
Ale chwila - czy to nie jest po prostu zazdrość? Może taka jest właśnie okrutna prawda, przed którą chcę na siłę uciec...
Nie wiem. Chcę jedynie ponownie korzystać z przyjemności, jakie
daje parkour, bo dotychczasowe treningi to mordęga i wielki regres (nie chodzi mi tu bynajmniej o spadek siły).
Chyba można to zaliczyć pod totalne wyżalanie się, jednak takie coś było mi potrzebne.
Teraz tylko muszę się zebrać do kupy i ogarnąć.
Jakoś.