niedziela, 15 kwietnia 2012

Wypadki chodzą po ludziach.

Biegnąc, z impetem uderzyłam stopą w krawężnik...
                                     ...no i mamy kontuzję ;P


Duży palec ucierpiał najbardziej. Na szczęście rentgen nie wykrył złamania, co nie zmienia jakże bolącego faktu że paluch obity jest, i to porządnie.
Ale każdy medal ma dwie strony - zauważyłam, że wyrabiam sobie dobre nawyki. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam by stłumić ból i nie gryźć trawnika, było wyciskanie pompek na jednej nodze, do całkowitego zmęczenia rąk. Cysiol jest mym świadkiem ;P Mam zakaz trenowania do momentu gdy palec będzie w pełni sprawny, ale każdy głupi wie, że zakaz ten nie obejmuje innych części ciała, tylko mej prawej stopy ;]
I w tenże sposób tyram teraz namiętnie ręce, brzuch, plecy i uda. Coby w zastój nie wpaść.



Jestem zdziwiona szybkością mojego progresu. Zapewne dlatego, że nie zależy głównie od moich granic psychicznych, a od siły fizycznej. Jeszcze dwa tygodnie temu żadnym sposobem nie udawało mi się zrobić plancha na murkach na czternastce, gdy wczoraj wchodziłam do podporu raz za razem, w dodatku z cata. Również w tamtym miejscu prawie dolatuję konga do precka, gdyż teraz jak ląduję to palce stóp już dotykają murku. Powoli zaczynam zbierać owoce częstych treningów na drążkach oraz siłówek w domu.
Bo cóż... to uzależnia. Przeistacza się w styl życia, wplata w szarą codzienność.



Tak sobie myślę, że jakoś niedługo poświęcę jeden wpis na zmiany, jakie we mnie zaszły dzięki parkourowi.
Bo mam silną potrzebę przelania tego na papier.
Ale nie dziś, bo weny nie mam a nie chcę sztucznie wygenerować tego tekstu.


Jest niedziela, powinnam odpoczywać i się regenerować.
Jutro przede mną prawdziwe wyzwanie, dotelepać się na zajęcia i z powrotem ;p
Bolący palec ciągle mi przypomina, że najwyższy czas nauczyć się handstandów, hm.


Na koniec smaczny kąsek muzyczny ;)


poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Przez ból do zwycięstwa :P

Wczorajszy trening na Tęczy daje mi się we znaki.
Trzy ogromne siniaki na biodrach przypominają o diabelskim drążku, na który próbowałam wskoczyć (pozycja wyjściowa: podpór na drążku wisząc w powietrzu - zamach ciałem - lądowanie na drążku obiema stopami - utrzymanie równowagi). Do szczęścia tylko mi tego ostatniego etapu brakuje >.<"
Za dwa tygodnie muszę to zrobić, bo sobie nie daruję. Dziś mi się to śniło nawet, takiego kaca moralnego mam. Ech, w śnie to wszystko tak ładnie i łatwo wychodzi.

Dziś zdechłam i nie żyję, choć na jutro już mam treningowe plany. Ale zobaczę czy ciało będzie w stanie wskazującym ;P Bo nogi i barki bolą mnie okrutnie. Czyli dziś porządne rozciąganie, plus katowanie brzuszka. Cokolwiek, by tylko nie stać w miejscu. Nie po to przecież teraz mam zakwasy, by znów wrócić do stanu wyjściowego. małymi kroczkami do celu, najważniejsze to by każdego dnia być lepszą od tej wczorajszej siebie. Będę to powtarzać, bo dla mnie to właśnie jest droga do sukcesu ;)


Every day, day by day. Simply.




Opuszczona fabryka niedaleko mojej uczelni kusi... Niestety nie miałam możliwości się do niej wybrać na eksplorację, każde moje plany były rujnowane przez pogodę/mój stan zdrowia. Może w tym tygodniu, postaram się.

W czwartek planuję pojechać na działkę i ogarnąć rower oraz moje kochane drzewa. Poza tym wpadłam na genialny pomysł zbudowania tam sobie mini pk parku. Do dyspozycji wiele kłód, pieńków, samych drzew, grubych lin, kilka starych materacy. Do ogarnięcia :)

W niedzielę Tęczy nie ma, bo Wielkanoc, ale trening na MNHT o 11:00 będzie i zapowiada się obiecująco.